Pytanie z gatunku zasadniczych. Odpowiedź
na nie to podstawa pozwalająca na przyswojenie sobie większości
ze znajdujących się na tej witrynie treści.
Stary a jary "środowiskowy" dowcip dość dobrze
opisuje ten fenomen:
Pewnego razu student informatyki,
szukający wytchnienia od kolejnych zajęć z aplikacji bazodanwych
zapragnął przybliżyć wykładowcy pojęcie dema. Uruchomił
więc swoje ukochane, znacząco zawiesił wzrok na profesorze
i oznajmił na bezdechu: "Ecce demo. Program demonstracyjny".
Ten zadumał się głęboko, pokiwał głową i wyrzucił z siebie:
"No taaaak.... A co on demonstruje?"
Przykazanie pierwsze: scena to dla
człowieka z zewnątrz grupa ludzi, którzy w pocie czoła
robią coś, na czym potem nie można zarobić. To fenomen,
ponieważ większości PT Społeczeństwa informatyka kojarzy
się z czymś po pierwsze niezmiernie nudnym a po drugie
bardzo szmalcownym. Zaprawdę, mają rację. Scena odstaje
od tego zapiętego w garnitury tła, bo skupia ludzi kierowanych
pasją doskonalenia swoich umiejętności, mimo że na jakikolwiek
bonus z tego tytułu liczyć mogą dopiero za lat kilka.
O ile dobrze pójdzie. Co więcej - bywa często, że poszczególne
"klany" (odłamy sceny zajmujące się określoną
marką komputera czy wręcz jednym jej modelem) wciąż pracują
na sprzęcie, który ze sklepów zniknął w połowie lat osiemdziesiątych.
Naprawiane na własną rękę, maszynki te działają nader
gładko i zapewne byłyby w stanie zaszokować swych konstruktorów.
Przykazanie drugie: scena zasadniczo
nie zajmuje się sieciami komputerowymi. Dzieciaki na niej
działające to panowie przestrzeni zamkniętej gabarytami
obudowy ich maszyny. Spędzają całe noce poznając dogłębnie
mapę pamięci, procedury systemowe, rejestry układów graficznych.
Przykazanie trzecie: dzieciaki. To
właśnie pryszczate nastolatki tworzą całe to środowisko.
Szczyty sławy przypadają tu z reguły w wieku nieco ponad
20 lat, wiek "wejściowy" to obecnie 15-16 lat.
Wciąż aktywny dwudziestopięciolatek to prawdziwa rzadkość,
trzydziestolatkowi stawia się pomniki ;). Związane jest
to zapewne z ilością wolnego czasu jaki można poświęcić
swemu hobby - najwięcej ma się go z reguły w szkole średniej.
To najpopularniejsze wytłumaczenie, używane z reguły przez
odchodzących ze sceny "dinozaurów". Jest jednak
jeszcze jeden czynnik pomijany w "oficjalnych"
wypowiedziach. Chodzi o pewien stan umysłu, właściwy bardzo
młodym ludziom, który pozwala im na tak radosną i bezproduktywną
zabawę. Wraz z płynącymi latami, człowiek zaczyna się
bowiem zastanawiać, czy za to co robi dla czystej przyjemności
i dość ograniczonej "chwały" inni nie mogliby
mu płacić. To jest ten moment, to jest ta chwila, kiedy
ze sceny tak naprawdę się odchodzi.
Przesłanie jest jasne: "grupa
jest wszystkim, jednostka niczym". Tak jest w rzeczywistości:
osoby działające samotnie nie są w stanie zaistnieć. Specjalizacja
w poszczególnych dziedzinach jest tak daleko posunięta,
że nawet Leonardo DaVinci nie dałby rady a już na pewno
nie w tak młodym wieku. Równocześnie złożoność współczesnych
produkcji scenowych jest na tyle duża, że nawet zakładając,
że mamy do czynienia z geniuszem, nikt działający w pojedynkę
nie byłby w stanie utrzymać w miarę rozsądnego cyklu kolejnego
ich wydawania. Płodność jest bowiem rzeczą ważną, w świecie
gdzie wymyślono już niemal wszystko bardzo trudno kogokolwiek
zaskoczyć. Jeśli zatem nadarza się taka okazją, trzeba
to zrobić jak najszybciej. Konkurencja nie śpi!
Liczba członków tworzących grupę może
być przeróżna. Podstawą w obecnych czasach jest niewątpliwie
koder (programista), grafik i muzyk. Trzy osoby. Bywa
jednak, że największe grupy liczą sobie po kilkudziesięciu
członków, gdy dublowane są funkcje w grupie, gdy pojawiają
się nowe, nie wymienione wyżej (np. zajmujący się pisywaniem
do magazynów dyskowych text-writer czy rozprowadzający
nowe produkcje spreader) lub kiedy grupa posiada swoje
zagraniczne odgałęzienia.
Magazyny dyskowe. Kiedyś stanowiły
one podstawę przepływu informacji na scenie. Te okraszone
grafiką i muzyką programy zawierały niekiedy całkiem pokaźną
ilość tekstu i wzbogaciły wiele osób o gustowne okulary.
Z biegiem czasu wypierane były przez BBSy, teraz przez
WWW. I choć od scenowych stron roi się w sieci, choć powstały
nawet scenowe portale, magazyny dyskowe trzymają się dobrze
i kwitną. Stanowią nieodzowny element scenowej tożsamości
a ich wydawanie stało się kolejną specjalizacją - istnieją
grupy, które zajmują się jedynie produkcją kolejncyh ich
numerów.
Scena od czasu do czasu się spotyka. Te spotkania to tzw.
parties. Te organizowane po domach kultury i salach
sportowych imprezy trwają zwykle 2-3 dni i polegają na
zjechaniu się w jedno miejsce pewnej liczby osób (od kilkudziesięciu
w przypadku kameralnych imprez krajowych do kilku tysięcy
pojawiających się na międzynarodowych spędach). Największe
parties: Assembly (Finlandia, lipiec-sierpień), The Party
(Dania - okolice Sylwestra), The Gathering (Norwegia -
Wielkanoc).
[wtrącenie: co ciekawe, scena tak naprawdę
kwitnie jedynie w Europie. Wprawdzie w obu Amerykach,
Australii, Azji czy w Afryce również istnieje, to jedynie
na Starym Kontynencie rozwinęła się w takim stopniu. Ten,
kto wytłumaczy ten fenomen, zasłuży na Nobla a w najgorszym
razie na doktorat z socjologii. Najbardziej scena rozwinięta
jest w krajach skandynawskich, szczególnie w Finlandii.
Finowie to ewenement, trudno się dziwić, że Nokia jest
tak dobrą firmą. Jeśli ma się takie kadry... ;)]
W czasie typowego party przede wszystkim
zacieśnia się przyjaźnie (niegdyś, przed epoką BBSów i
Internetu, kopiowało się również duże ilości oprogramowania,
parties wówczas nazywano "copy-parties"). Spotykają
się tam ludzie, którzy do tej pory znali się wzajemnie
ze swoich produkcji i tarez mogą wymienić spostrzeżenia
a im dalej w las i więcej alkoholu za pasem, również poglądy
na życie. Parties bywają dzikie, choć w ostatnich latach
podlegają procesowi postępującego uładzenia, do czego
zapewne przyczynia się walnie profesjonalna ochrona wynajmowana
przez organizatorów mających dość płacenia za wybryki
rozochoconych scenowiczów. Jako że to na parties wszystkie
pojawiające się grupy zwożą swoje najnowsze produkcje,
takoż i uwieńczeniem każdej takiej imprezy są tzw. composy
swojsko zwane kompotami. Te konkursy rozgrywane
są w wielu różnych kategoriach począwszy od "Najlepszego
dema", poprzez "Najlepszy moduł czterokanałowy"
a na "Najszybszym wciągnięciu prezerwatywy na wibrator"
skończywszy. Zwyciężcy konkursów mogą oczywiście liczyć
na nagrody - w różnej wysokości, zależnie od rangi imprezy
(na Assembly 2001 przewidziano nagrodę w wysokości 4000
euro za pierwsze miejsce w "demo compo").
Uniwersalnym językiem sceny jest angielski,
często w dość kulawej wersji. Przeplatany z polskim i
wzbogacony o wielce nowatorskie sposoby zapisu (at4ri
to np. "atari") stanowi charakterystyczny element
całej subkultury.
[uwaga: podobne sposoby zapisu stosują również hackerzy,
crackerzy i warezowcy - grupy typowo "sieciowe".
więcej na ten temat w Jargon
Dictionary]
Na parties wstęp jest oczywiście płatny
- nie płacą tylko kobiety, które w dalszym ciągu są wyjątkiem
wśród scenowców. Polityka takiego ich promowania jakoś
nie odnosi większych skutków.
W czasach kiedy demoscena kwitła, popularne
były klanowe wojny scenowe. Bardzo nie lubiły się sceny
Atari i C64, potem ST i Amigi, jeszcze potem Amigi i PC.
W demach nieraz można było natknąć się na przejawy czegoś,
co na własny użytek nazywam "sprzętowym apartheidem"
;) [radosną twórczość w tym względzie przejawiali również
muzycy; przykładem może być stworzony przez amigowców
moduł "anty-atari"]. Teraz, kiedy scena stanowi
oazę na morzu opanowanym przez flotę Microsoftu, te niesnaski
niemal zupełnie już odeszły w zapomnienie. Po latach można
już spokojnie porozmawiać z użytkownikiem Amigi, nie narażając
się przy tym na popularne "f**ki" [po polsku:
wyzwiska] :) Co najciekawsze, coraz więcej osób, pchanych
nostalgią za dawnymi czasami i dawnymi systemami operacyjnymi,
kupuje sprzęt, którego kiedyś nie wzięłoby nawet darmo.
Na przykład ja sam mam ST i Amigę (którą notabene najpierw
starannie doczyściłem i dokupiłem jej zewnętrzny napęd
FDD).
Scena generalnie nie znosi komercji.
Nie trawi wszelkich prób zarabiania na scenowych produkcjach
czy tworzenia ich "pod publikę". Słowo "komercja"
bywa jednak czasami nadużywane - można otrzymać taką łatkę
nawet za odpłatne pisanie artykułów o scenie.
Czymże jest demo? To - jak już wyżej
wyjaśniono - program demonstracyjny. Uwaga: nie jest to
wersja demonstracyjna programu użytkowego czy gry! Nie.
Demo w tym znaczeniu to program, którego celem jest zademonstrowanie
możliwości komputera, z myślą o którym zostało napisane.
Demo z reguły pisane jest w assemblerze, choć coraz częściej
- przy taaaakich dopalaczach graficznych :) - także w
C lub C++. To najczęściej zsynchronizowany z muzyką ciąg
efektów wzbogacony o wstawki graficzne. To po prostu trzeba
zobaczyć...
Choć dema należą do kategorii
freeware i mogą być swobodnie rozpowszechniane, to jednak
ich kod źródłowy naprawdę rzadko kiedy jest udostępniany.
Koderzy zazdrośnie strzegą swoich tajemnic, bo to zapewnia
im pozycje na scenie.
Co więcej? Jeśli po przeczytaniu
powyższego wywodu wciąż nie bardzo rozumiesz czym jest
scena, istnieje poważne niebezpieczeństwo, że nie zrozumiesz
tego nigdy. Pomocą mogą służyć znajdujące się po lewej
stronie odnośniki do kilku wybranych "scenowych"
stron. Najlepiej jednak po prostu przeżyć to samemu, do
czego mogę tylko zachęcać.
Mr. Byte/TFTE Entertainment
[12.07.2001, v. 1.0]
|